Malarstwo nie jest już tym, czym było dawniej.
Jakieś pięćdziesiąt lat temu zaczęło tracić status królowej sztuk. Artyści doprowadzili do odebrania malarstwu wszystkich jego dodatkowych elementów, bez których – jak się okazało – może ono istnieć: ram, narracji, dokumentowania, portretowania, dawania przyjemności patrzenia... Dawne funkcje malarstwa przejęły – jak wiadomo – inne dyscypliny (nie tylko artystyczne) zajmujące się wytwarzaniem obrazów w szerszym znaczeniem tego słowa. Obrazów – wizerunków, zdjęć, wykresów itd.

Czym więc jest dzisiaj malarstwo? Nie wytycza już nowych szlaków, nie wywołuje ogromnego zainteresowania publiczności, a uprawiający je artyści nie są już gwiazdami. Nie trzeba jednak ubolewać nad tą sytuacją, gdyż paradoksalnie, może ona obrócić się na korzyść malarstwa. Tym bardziej nie należy obwieszczać jego końca, gdyż mija się to z prawdą. Wciąż mnóstwo ludzi maluje, a inni ludzie ciągle chcą oglądać obrazy.

Artyści uczą nas, że malarstwo może być wszystkim i... niczym. Może być czymś totalnym, lub czymś, co znika w rzeczywistości. Malarstwo dzisiaj pozostaje o wiele bardziej sprawą prywatną niż było dawniej. Pozostaje bowiem sprawą wyborów każdego artysty. Najczęściej jest po prostu wyborem drogi pomiędzy skrajnościami, wyborem normalności. W tym kontekście zajmowanie się portretem psychologicznym, próby oddania charakteru czy może chwilowego wyrazu modeli – także poprzez sam sposób malowania (jak u Wojtka Kubiaka), czy też skupienie się na sposobach widzenia świata w sytuacjach, kiedy jest ono utrudnione, czyli na przykład patrzenia pod słońce (jak w obrazach Kasi Skrobiszewskiej), wydają się być wyborem ekstrawaganckim. Dlatego, że wybory te należą do dobrego, solidnego i „klasycznego” słownika malarstwa. To dobrze jednak, że ciągle komuś chce się malować, komputer nie odda tego, co zobaczy wrażliwe oko malarza...

             Magdalena Ujma

 <-- powrót