Suede peek-a-boo-toe pump with Swarovski-crystal-encrusted heel
Olga Lewicka (1975); dyplom: germanistyki, polonistyki i filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego 1999, malarstwa ASP we Wrocławiu 2004; doktorat z teorii sztuki na Europa-Universität Viadrina we Frankfurcie nad Odrą 2003; wystawy 2005: "Showdown", instalacja malarska, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa; 2004: "2856", instalacja malarska, wystawa dyplomowa, Muzeum Narodowe, Wrocław/ "STAR", instalacja i performance, w ramach wystawy zbiorowej "Wyjście-wejście", Galeria ON, Poznań/ "Jajo-jo", wystawa zbiorowa, Galeria BB, Kraków/ "STAR", instalacja i performance w ramach wystawy zbiorowej "gegenwärtig: SELBST, INSZENIERT", Hamburger Kunsthalle, Hamburg; 2003: "AfterAids", Galeria Entropia, Wrocław/ "I RAK War Exhibition", BWA Awangarda, Wrocław/ "Les Connaisseurs", instalacja malarska, Galeria Entropia, Wrocław/ "Bielska Jesień ", 36. Ogólnopolski Konkurs Malarstwa Współczesnego, Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała; 2002: "Sztuka importowana", instalacja w miejskich środkach transportu, w ramach festiwalu sztuki "SPACE", pod patronatem Galerii ON, Innerspaces i START, Poznań

   

 <-- powrót
 
Olga Lewicka

„Suede peek-a-boo-toe pump with Swarovski-crystal-encrusted heel“

Jeśli, mówiąc w skrócie, malarstwo sprowadza się do powierzchni (jak chciał tego Greenberg), być może już nie (jak znów chciała dekonstrukcja) do jednej jedynej, konkretnej i absolutnej powierzchni, o wielkości stąd dotąd, ale, powiedzmy, w każdym razie do powierzchni, jakiejś tam, na której widnieje gest, pismo artysty (a gest ten zawsze będzie widoczny, zawsze, nawet jeśli zmierza do tego, by stać się niewidocznym – choć i tak, tak naprawdę, nigdy do tego nie zmierza całkowicie i na serio, inaczej malarstwo nie byłoby malarstwem), to uznać można również (raz jeszcze, mówiąc w skrócie) i to za malarstwo, co przedstawione zostało tutaj – najpierw jako naszkicowany koncept, a potem jako tzw. „tableau vivant”.

O co tu chodzi? Przede wszystkim o zderzenie konceptu i realizacji fizycznej. Bardzo fizycznej, bo dosłownej przestrzeni i dosłownego ciała. Zaprezentowany w katalogu koncept, sygnowana notatka artysty, to opis zdarzenia, które dopiero zaistnieje. Ponieważ cała instalacja, chybotliwa i prowizoryczna, opiera się na przypadkowo zebranych rekwizytach i stworzona zostaje w zależności od otoczenia, w którym ma zaistnieć, nie mogłam zgłosić do tej wystawy zdjęcia gotowej już pracy. To, co zaistnieje, to intymny moment tuż przed wyjściem na scenę. Rekwizyty są, jakie są. Wszystkie służą za powierzchnię dla malarskiego gestu. Jedynym punktem odniesienia jest ciało artysty, pardon: artystki, a jego idiosynkrazje jedynym miernikiem całego układu; idiosynkrazje, które dochodzą do głosu w konkretnym momencie (wy)tworzenia instalacji.

Tak więc, raz jeszcze: zaprezenowany naszkicowany koncept to opis zdarzenia, które dopiero zaistnieje. A zanim zaistnieje, albo zanim zostanie zobaczone, będzie istniało jako oczekiwanie, wyobrażenie w głowach tych, ktorzy zetkną się z konceptem. W momencie, gdy do przygotowanej instalacji dodane zostanie ciało artystki, moje ciało, i w efekcie powstanie na moment tableau vivant, to i to będzie na granicy wyobrażenia, fantazmatu, a nie realnego „performance”.

Koncept i jego fizyczna realizacja – i znane pytanie: Gdzie jest faktyczne dzieło, z którym skonfrontowana zostanie publiczność? Może tylko tam, gdzie istnieje jedynie jako wyobrażenie, tuż po zetknięciu się z konceptem? Ale co wobec tego wszystkiego z ciałem artysty, miernikiem tejże fizycznej realizacji? Nigdzie indziej bowiem ciało artysty nie jest tak dobitnie obecne, jak w malarstwie. W teatrze, w filmie, w teorii itd. – tak (choć to ostatnio wątek nieco zapomniany), ale nigdzie tak, jak w malarstwie. Tylko tu, w malarskim dziele, istnieje ono bowiem i jako metafora i jako namacalny konkret, dosłowne znaczenie. To prawda, że dziś właściwie wszędzie w sztuce, chcąc nie chcąc, jesteśmy z nim konfrontowani: Zdjęcia autorów towarzyszą dziełom, na wernisażach i imprezach stykamy sie z realnymi ciałami, mniej lub bardziej atrakcyjnymi. Jak się ma fizyczna obecnosć ciała artysty, ze wszelkimi idiosynkrazjami, do jego dzieła? Dzieło nigdy nie jest samotne, zawsze opatrzone jest sygnaturą artysty. Ale co zrobić na przyklad, gdy ta sygnatura, to ciało artysty jest nie do zniesienia – a jego dzieło fascynujące? Jak to pogodzić? Czy wizerunek ciała artysty, jego twarzy, jego gestu, jego stylu, gustu nie jest w stanie umniejszyć wartości albo – przeciwnie – podnieść wartość dzieła? (W pierwszym przypadku myślałam o kimś takim jak Jason Rhoads, w drugim – o Sophie von Hellermann. Chociaż to może nie do końca trafiony przykład, musiałabym się zastanowić.)

Jedynym punktem odniesienia tej instalacji będzie zatem ciało artysty, pardon: artystki, a jego idiosynkrazje jedynym miernikiem całego układu. Nazywam tę instalację, umownie, „tableau vivant” – żywym obrazem. Tableau vivant to właściwie anty-koncept i anty-sztuka. Tableau vivant to kicz o długiej tradycji siegającej XVIII wieku, Diderota i potem Goethego, i wywodzący się z teatru. Tableau vivant to rozrywka dla wyższych sfer. Tableau vivant to teatralna imitacja malarstwa. Aktorskie i sceniczne odwzorowanie znanego, popularnego malarstwa. Moja instalacja nie jest oczywiście w tradycyjnym sensie tableau vivant. Nie jest nim o tyle, o ile po pierwsze, jak zobaczymy: nie zamyka się w jednej jedynej zastygłej pozie, a po drugie: nie jest imitacją żadnego znanego obrazu. Nie jest imitacją żadnego słynnego oryginału. Wręcz przeciwnie: sama jest oryginałem, jest stworzeniem obrazu, który dopiero ma stać się słynnym.
test